Cześć,
serdecznie witam Cię swoim zdjęciem z 2018 roku, czyli z czasów, gdy powstała moja marka. Mam na imię Marta i zapraszam Cię do odkrywania See.Your.Skin od zaplecza. Rozgość się wygodnie, poznaj mnie bliżej, gdyż w każdym wpisie opowiem Ci coś interesującego o mojej marce - jak powstawała, co mnie spotykało.
Czy wiesz, że istnieje możliwość założenia dowolnej, osobistej marki na życzenie? Owszem, tak jest. Jeśli nie masz pomysłu i nie wiesz jak, ale masz środki, możesz zgłosić się do odpowiedniej firmy, która zrobi to na Twoje życzenie. W ten sposób możesz produkować odzież, suplementy diety czy kosmetyki. Możesz też zaryzykować i zrobić to samodzielnie. Ja wybrałam drugie rozwiązanie, bo nie wiedziałam o istnieniu pierwszego ☺️ Dlatego cały 2017 rok i pierwszą część kolejnego roku spędziłam na szukaniu klucza do otwartych drzwi. Tak nazywam ten czas. Czy chciałabym do niego wrócić? Jeszcze nie wiem. Było ciężko, ale bardzo twórczo.
Brak doświadczenia w prowadzeniu działalności gospodarczej, brak praktycznej wiedzy, przepisów prawa kosmetycznego i od trzech pokoleń nikogo w rodzinie, kto prowadziłby jakikolwiek swój „interes”, co teoretycznie mogłoby mi pomóc, to idealny przepis na katastrofę instant ☺️ Pozostałe braki ujawnią się na kolejnych etapach, ale na szczęście jeszcze o tym nie wiem. Miałam jednak jedno - coś, w co wierzyłam bezgranicznie - dwie prawie gotowe i naprawdę skuteczne formulacje, które doskonale pomagały mi w pielęgnacji mojej chorej skóry, bo zapewne nie wiesz, ale od 15 roku życia choruję na łuszczycę, i którymi postanowiłam zawalczyć o stworzoną wyłącznie przez siebie markę.
Tak cudownie zielona, jak trawa na wiosnę, zmęczona i szczęśliwa jednocześnie, przeszłam do kolejnego etapu, czyli wymyślania nazwy, która na pewno nie miała brzmieć jak kolejna „lawendowa kraina”. Zająłem się też oprawą graficzną i wizerunkiem, które wtedy, o zgrozo, wydały mi się mało znaczącym dodatkiem do świetnych dwóch receptur! Znajomy znajomego przedstawił mi kogoś, kto projektował opakowania płynów do mycia naczyń (sic!) i tenże powiedział mi, że dla niego to bułka z masłem i przygotuje mi trzy projekty, z których będę mogła wybrać jeden. Nie wybrałam żadnego. To była katastrofa, a powiedzenie mu o tym stało się moim koszmarem - odwaga i łatwość oprotestowywania złych pomysłów przyszły do mnie z czasem. Znajomy znajomego obraził się, ale przygotował jeszcze dwa projekty według moich propozycji i zakończyliśmy wspólny projekt każdy dyplomatycznie obrażony na każdego. Fuj! Ale to był czas! 🙈
Mam już więc nazwę, zaprojektowane logo, projekt etykiet i wiesz co?! Od początku wiem, że to tylko na chwilę. W moich oczach wydają się okropne! 🙈 Nie czuję tego, to wszystko nie jest tym wymarzonym. To wymarzone jest tylko w mojej głowie, a ja mam blokadę i nikomu nie umiem (wstydzę się?) o tym opowiedzieć, tak aby dobrze przeniósł to na projekt. Dopada mnie syndrom oszusta. Zaczynam wierzyć, że mierzę za wysoko. Moje pomysły są za wysoko, moja wyobrażona estetyka jest za wysoko. Wszystko jest za wysoko i na pewno nikt mnie nie rozumie dlatego, że moje produkty nie są na tyle dobre, aby zasługiwały na piękną oprawę!
W głowie więc chwilowe zgliszcza, na koncie bankowym zdecydowanie mniej, a ja nie mam jeszcze strony internetowej! Ale o tym w następnym odcinku 🔜
Dziękuję, jeśli dotarłeś(-łaś) do końca pierwszej części historii See.Your.Skin z czasów... si si bee ☺️